Rozdział 2 – Król

Drzwi otwarły się z hukiem, kiedy do sali wparowało trzech młodzieńców w czarnych skórzanych zbrojach. Szli krokiem szybkim i zdecydowanym, gdzie farbowany rudzielec prowadził na czele swoich kompanów.
Swoim wejściem zwrócili uwagę osób znajdujących się już w pomieszczeniu. Na tronie w centrum siedział mężczyzna już w podeszłym wieku, przyozdobiony w czerwono-purpurowe szaty oraz koronę z dużym rubinem na głowię. Po obu stronach władcy stało kilka osób o różnym odzieniu i jeszcze bardziej odmiennych obliczach. Jeden z nich, najbardziej wysunięty na prawo, pierwszy zareagował na nowych przybyszów.
- A wy kim jesteście? Jak przeszliście obok straży! – powiedział chłodnym i każącym tonem.
- Spokój, Hogen… to są strzelcy… – Uciszył swojego podwładnego władca. – Dziś jest ich dzień meldunku…
Mężczyzna zwany Hogen zmierzył wzrokiem całą przybyłą trójkę od stóp do głów. Jego linia ust delikatnie się skrzywiła, a brwi nadal układały się pod skosem na znak niezadowolenia.
- A więc to są ci sławni strzelcy z Gilidrewu… nie wyglądają bardziej okazale niż nasi pospolici łucznicy… – odparł po chwili.
Władca skrzywił brwi i z gniewem spojrzał na rozmówce.
- Młody jesteś Hogen i nie widziałeś jak spełniają swoją służbę w trudnych czasach… nie radziłbym oceniać człowieka, nim poznasz jego czyny… – skontrował król.
- Przykro mi przerywać… – odezwał się Henryk. – Ale można wiedzieć, dlaczego o szlachetny panie, znajdują się tu ludzie postronni?
Władca skierował swój wzrok na strzelca, a jego oblicze momentalnie złagodniało.
- Oczywiście składam przeprosiny, że musiałem złamać wiekowe zasady Gilidrewu, lecz obecnie panuje sytuacja nadzwyczajna…
- Nadzwyczajna? W jakim to stopniu, o panie?
Król na te słowa wstał i ruchem ręki wskazał od lewej do prawej na półkole ludzi obok niego.
- To są moi doradcy wojenni, gospodarczy, dyplomacji oraz zwiadu. Zwołałem ich tutaj, by pomogli mi się uporać z dosyć trudną sytuacją…, a mianowicie z porwaniem zarządcy miasta i jego córki…
Henryk zmarszczył czoło na te słowa.
- Dlaczego tyle zaangażowania wokół zarządcy? Nie jest to sprawa dla straży, najwyżej królewskiej?
Król westchnął i spoczął na tronie. Na chwilę położył rękę na czole, by się zastanowić. W końcu znów spojrzał na strzelców z całą powagą.
- Nadchodzi koniec trzeciej ery…
Trójka strzelców zamarła na dźwięk tych słów.
- No to mamy gówno… – szepnął Willard na tyle wyraźnie, by jego kompani usłyszeli.
Dopiero po chwili Henryk oprzytomniał i odchrząknął.
- Dlaczego szlachetny pan tak sądzi?
Władca nadal patrzył prosto w oczy Henryka. Jego twarz posmutniała.
- Cierpię na ciężką chorobę… uzdrowiciele nie wróżą mi więcej niż jedną wiosnę… a potomka na moje miejsce brak… wynik jest tylko jeden…
- A następcę pan wyznaczył?… – odparł Henryk, lecz po chwili namysłu zmarszczył brwi. – Chyba, że następcą będzie…
- Zarządca Derwan Merowelt… jest moim bliskim przyjacielem oraz, co najważniejsze, ma córkę, która oszczędzi problemów w przyszłości… aczkolwiek teraz jest problem…
- Który zapewne my mamy rozwiązać? – odezwał się Markus.
Władca oparł się bardziej o swój tron i westchnął ciężko. Swój wzrok skierował na zdobiony sufit sali tronowej.
- Znam wasze zasady jako władca Estarii i wiem, że jest to prośba wbrew waszemu przeznaczeniu. Proszę o to jednak… nie znam nikogo na tyle i nie darze takim zaufaniem jak Derwana… on będzie sumiennym królem… lecz najpierw należy go odnaleźć i uwolnić…
Troje strzelców wymieniło między sobą swoje spojrzenia. Szepnęli między sobą parę słów, po czym Markus i Willard przytaknęli do Henryka. Ten znów wyprostował się przed władcą i starał się mówić z całą powagą.
- Rozumiemy obecną sytuację, lecz muszę królowi wyjawić, że nie zna wasz mość wszystkich naszych zasad. Jedną z nich jest wymóg, by w reprezentacji brali udział strzelcy którzy… – przerwał na chwilę, by przełknąć ślinę – …nie reprezentują pełnie możliwości naszego oddziału… nadal, szlachetny pan, chce skorzystać z naszej pomocy?
Reszta obecnych patrzyła się na strzelców ze zdziwieniem.
- Chcesz nam powiedzieć, że przysłali tu najsłabszych? – wtrącił się Hogen.
Trójka młodzieńców milczała niewzruszona. Doradca zmarszczył brwi na tę obojętność.
- Hej, zapytałem się o coś! Masz odpowiedzieć! – rozkazał w gniewie.
Strzelcy nadal milczeli. Hogen miał znów coś powiedzieć, gdy ruchem ręki przerwał mu król.
- Oni odpowiadają tylko przede mną i nie muszą odpowiadać nikomu innemu. – swoją uwagę skierował z powrotem na Henryka. – W takim razie…
Władca nie zdążył dokończyć. Do komnaty wbiegł zziajany strażnik i jednym susem ukląkł przed królem, by po chwili wyprostować się na baczność.
- Panie! Melduje, że łącznik przekazał nam wiadomość o człowieku, którego znalazła straż w północnym mieście! Podobno to zarządca Merowelt! – wypowiedział jednym tchem.
- Który posterunek? – zapytał się jeden z doradców.
- Dwunasty, ten przy katedrze, obecnie znajduje się tam pięciu strażników! –
Król ruchem ręki odwołał człowieka. Złapał się za podbródek i zastanowił chwilę. Spojrzał z powrotem na Strzelców.
- Jeżeli on tam jest, to bardzo prawdopodobne, że i jego córka jest w pobliżu. Nie mamy czasu ściągać kogo innego, a wy jesteście najlepsi z tu obecnych.
Król skinął ręką do jednego z doradców, a ten szybko mu podał pergamin z piórem. Nie szczędząc czasu, spisał parę słów na kolanie, po czym przystawił wyjętą z kieszeni pieczęć. Skończony dokument podał z powrotem doradcy, a ten podał go szybko młodzieńcom.
- Tu macie glejt, który was upoważni do działania z polecenia króla. Musicie uratować córkę zarządcy za wszelką cenę oraz przyprowadzić ją całą i zdrową. To naprawdę ważne! – Władca wstał z tronu. – To jest wasze zadanie, Strzelcy z Gilidrewu!
Trójka towarzyszy spojrzała na siebie, po czym szybko ustawiła się w koło.
- Co robimy? – spytał się Markus.
- Idziemy. Znam trochę północną część, powinniśmy trafić. – odparł Henryk.
- Ja zostaje. – stwierdził Willard z kamienną miną.
- Że co takiego?
- Śmierdzi mi tu gównem.
- Co masz na myśli? – spytał się Markus.
Willard kiwnął delikatnie głową do tyłu.
- Ten Hag-coś tam gorzej mi zajeżdża niż dziwka z doków. Kiedy tu wparowaliśmy nawet nie walnął pawia ze zdziwienia, a prócz królcia tylko strażnicy królewscy wiedzą jak wyglądają strzelcy.
Henryk zmarszczył brwi na znak zastanowienia.
- Masz rację. Zostajesz. Ja z Markusem idziemy wykonać zadanie, a ty tu pilnuj wszystkiego.
Na twarzy Willarda pojawił się chytry uśmieszek.
- Bądź kurwa pewien, że będę…
Rudzielec zignorował ostatnie zdanie i szybko skierował swe oblicze do króla.
- Idziemy. Jeden z nas zostaje dla bezpieczeństwa.
Nim ktoś z obecnych zdążył się odezwać, dwójka strzelców wybiegła z sali.

Leave a Reply